Klienci marketów zaczynają skarżyć się, że na półkach zaczyna brakować jaj. Według dyrektora Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz Mariusza Szymyślika obawy są słuszne, gdyż przed świętami Bożego Narodzenia może zabraknąć jaj, albo ceny będą znacznie wyższe. Faktyczna cena galopuje.
Polscy producenci za jedno jajo klasy M (średniej wielkości) otrzymują od zagranicznych kontrahentów 45-50 groszy. Tymczasem cena detaliczna takiego samego jaja preferowanego w sieciach handlowych wynosi 37-39 groszy, co oznacza, że do hodowcy trafia nie więcej niż 33 grosze. Dlatego producenci jaj, przy ogromnym popycie zagranicznym, nie chcą sprzedawać jaj do supermarketów.
Według danych resortu rolnictwa w ciągu kilku październikowych dni średnia cena kurzych jaj wzrosła niemal o jedną piątą. Wszystko przez kontrahentów kilku krajów Europy Zachodniej, głównie Niemiec, Holandii i Włoch, które zmagają się z deficytem jaj. Postanowili zasypać tę dziurę awaryjną importem z Polski, jedynego dużego kraju Unii, który od lat ma pokaźną ich nadprodukcję. Zjadamy mniej niż dwie trzecie tego, co znoszą nasze kury. Według GUS, w minionym roku mieszkaniec Polski zjadł 145 sztuk jaj, tj. o jedną sztukę więcej niż w 2015 roku. Eksperci oceniają, że w tym roku konsumpcja jaj będzie zbliżona do notowanej w 2016 roku.
Na polskie fermy oraz pośredników spadł nagle grad ofert z zagranicy, a to rozgrzało do białości rynek hurtowy. Skąd ta eksplozja popytu akurat u progu jesieni, skoro wcześniej wyraźnie słabł? Otóż na półmetku wakacji na biznes jajczarski zaczęły spadać kolejne plagi. Z początkiem sierpnia belgijska agencja ochrony żywności poinformowała, że produkowane w tym kraju jaja zawierają toksyczny środek owadobójczy fipronil. Potem wykryto go także na fermach drobiu w Holandii, Francji i Niemczech. W sumie okazało się, że środek ten trafił do 15 krajów Unii Europejskiej i dwóch z poza. Trafił również do niektórych województw w Polsce , ale szybko został zlokalizowany. Konieczne było wybicie milionów niosek, ze sklepów w kilkunastu krajach Unii wycofano setki milionów skażonych jaj.
Jakby tego było mało, Światowa Organizacja Zdrowia Zwierząt doniosła w sierpniu o pojawieniu się ognisk tak zwanej ptasiej grypy na kilku farmach we Włoszech, które są jednym z czołowych producentów jaj w Europie. We Włoszech, gdzie rozpoczęła się grypa ptaków, zutylizowano około miliona kur. A Potem ogniska te wykryto również w Hiszpanii, Francji w Bułgarii. I znów wybijano drób. A gdy wydawało się, że sytuacja została opanowana, na początku października wykryto ogniska tej choroby w Holandii .
Tymczasem Polska uzyskała status kraju wolnego od wirusa grypy ptaków, bo od dłuższego czasu nie zanotowano u nas żadnego takiego przypadku. Do naszych producentów i hurtowni ustawiała się kolejka chętnych do zakupu jaj – wśród nich nawet przedstawiciele wielkich ferm z Holandii, czy Niemiec, którzy zlokalizowali część stad, ale nad głową wisiały im wysokie odszkodowania z tytułu nie wywiązania się z zakontraktowanych dostaw. Opłacało się więc kupić jaja z nad Wisłą, płacąc zdecydowanie powyżej naszych cen rynkowych, które i tak są przynajmniej o jedną trzecią niższe niż na zachodzie kontynentu. Ci, którzy są odbiorcami producentów jaj zaczynają się denerwować i martwić ,o to czy będą w stanie kupić tyle ile potrzebują. Dlatego im przychodzi konieczność oferowanie codziennej wyższej ceny. A wiadomo polscy producenci, zakłady pakowania sprzedają tym, którzy kupują po wyższych cenach. W związku z tym teraz niechętnie sprzedają sieciom handlowym, a bardzo chętnie zakładom przetwórczym albo klientom zagranicznym.
Gdy konsumenci martwią się, że zabraknie jaj ,czy ich cena drastycznie wzrośnie, ich producenci zacierają ręce. Kluczowe tu jest pytanie o cenę: czy producentom bardziej będzie się opłacało sprzedać odbiorcom hurtowym(zagranicznym), którzy oferują wyższą ceny, czy konsumentom? Odpowiedź jest oczywista, sprzedam tam gdzie zapłacą więcej. A zagraniczni kontrahenci z Anglii, Irlandii, Rumuni, Włoch , Niemczech, Holandii, Belgii już się odzywają do polskich producentów. Według producentów jest to chwilowa hossa, która zdarza się raz na kilka lat i nie trwa długo, nie jest podyktowana kosztami produkcji, a brakiem towaru na rynku.
Sam proces odbudowy stad i jaj konsumpcyjnych trwa nawet pół roku. Od pisklęcia do pierwszego jaja to pół roku. Wstawienie nowych kur trwa około 18-19 tygodni. Stąd teraz tak duże zapotrzebowanie w/w państw na polskie jaja. A że płacą więcej, to polscy producenci chętnie wysyłają swoje jaja za granicę. Sytuacja ta u schyłku zimy powinna się ustabilizować z chwilą gdy zagraniczni producenci odchowają swoje kury. Wówczas można stwierdzić, że sytuacja ta nie powinna mieć miejsca przed Wielkanocą. Według ekspertów rynków rolnych BGŻ BNP Paribas w warunkach gospodarki rynkowej mało prawdopodobny jest scenariusz braku jaj w sklepach. Można jednak oczekiwać, że w związku ze zbliżającym się okresem Świąt Bożego Narodzenia zwiększy się popyt konsumpcyjny jaj, co będzie działać w kierunku wzrostu cen, zarówno na rynku krajowym, jak i unijnym.
dr. inż Tadeusz Plichta